Historia miasteczka, którego już nie ma.

"...
Już nie ma tych miasteczek, gdzie szewc był poetą,
Zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem.
Nie ma już tych miasteczek, gdzie biblijne pieśni
Wiatr łączył z polską piosnką i słowiańskim żalem,
..."
                                                    Antoni Słonimski, 1947.
Kościół św. Marka Ewangelisty i dzwonnica w Rzochowie. Obecnie choć po konserwacji niestety martwy, znajduje się w skansenie w Kolbuszowej.

Budynek OSP Rzochów

Dom przy rzochowskim rynku 1939r.

Rzochów,  w staropolskim języku Żochow, lokowany został na prawie niemieckim przez Jana z Tarnowa, kasztelana sandomierskiego. Miasto miało korzystne położenie na szlaku handlowym wzdłuż Wisłoki, prowadzącym z Sandomierza na Węgry. Typowe galicyjskie miasteczko: rynek z posągiem Maryji pośrodku, piękny, dający wytchnienie od upałów starodrzew, drewniane domy, drewniany kościół i dzwonnica, drewniana synagoga. Prosto z rynku biegnie w dół ziemna droga prowadząca do promu, którym można się przeprawić na drugą stronę Wisłoki do wsi Kiełków albo i dalej. 
Wzdłuż Wisłoki ciągną się szerokie błonia i łąki, jednak rynek jest położony niebezpiecznie blisko rzeki, około 70 m, co miało katastrofalne skutki podczas licznych powodzi. Miasteczko od wschodu przytulone jest do wspaniałego lasu, pozostałości puszczy sandomierskiej.
Wielka powódź w 1934r - roku urodzenia Marysi. Widok w stronę Rzochowa z wieży kościoła w Mielcu.
Z czasem miasto podupadało i ubożało, w XIX wieku znane było jeszcze jako ośrodek szewski. Ponoć praktykowało tu kilkudziesięciu szewców (działo się to w epoce przed Batą). Po utracie praw miejskich w 1880r. Rzochów jeszcze bardziej zmizerniał, mieszkańcy zaczęli zajmować się raczej uprawą ziemi niż rzemiosłem, życie płynęło niespiesznie, swym stałym rytmem.
A najważniejszy dla tego rytmu był dom.
Lesioki, Lasowiacy - grupa etnograficzna zamieszkująca widły Wisły i Sanu, tereny stopniowo kolonizowanej Puszczy Sandomierskiej. O ich szacunku dla puszczy świadczy znane w tamtym regionie powiedzenie: 
Las(u) ojciec nas, a my dzieci jigo, jidziewa do nigo.

W zasadzie Rzochowianie nie byli ludnością wiejską lecz mieszczanami, jednak budowane przez nich drewniane domy i  całe zagrody są bardzo podobne do jednego z typów zagrody lasowiackiej:
"wielobudynkowa, wydłużona – charakteryzowała się bardzo wąską działką siedliskową; w obejściu usytuowane były ścianą szczytową do drogi chałupa, stajnia i chlewy, stojące rzędem, natomiast stodoła stała najczęściej ścianą frontową do drogi od strony pól uprawnych... Typowa była dla średniozamożnych gospodarzy."
Ostatnie już drewniane domy przy rynku. Po lewej Wydrów, po prawej Nowickich.
Podwórko: Stodoła zamykająca posesję, jeszcze w latach 80- tych leżało w niej raczej wiekowe siano, z lewej
strony obórka, w której zamieszkiwał koń i krowa.


Z tą różnicą, że w Rzochowie pola oddalone były od domów a w domu moich dziadków położonym przy rynku, tuż za stodołą płynęła niewielka malownicza rzeczka z cudownie miękką, jedwabistą wodą, w której się prało na tarze bez użycia detergentów. Po drugiej stronie rzeczki stały stodoły sąsiadów z równoległej do rynku ulicy.


Woda w rzeczce była tak miękka, że odnosiło się wrażenie,
że  nie sposób jej spłukać. Dłonie pozostawały śliskie jak namydlone.

 
Dom
Okno na rynek
W centrum rynku stała i stoi do dzisiaj figura Matki Boskiej.

Był początek marca, poniedziałkowe przedpołudnie. Wilgotne, zimne powietrze siną mgłą osnuwało gałęzie wysokich drzew rosnących na rzochowskim rynku. Przenikało przez szpary w oknie, przy którym stała siedmioletnia Marysia.
Marysia przyciskając nos do szyby wydmuchiwała raz po raz obłoczki pary. Popatrywała na rynek pokryty połaciami szarawego, mokrego śniegu, zapadającego się z plaśnięciem pod ciężarem wojskowych butów. Na rynku zgromadzono rzochowskich Żydów, stali w grupach zdezorientowani, kobiety i dzieci tuliły się jedno do drugiego, przytupując z zimna. Stali długo, po pewnym czasie rozpalili na rynku małe ognisko, otoczyli je kręgiem wyciągając w stronę ognia zgrabiałe ręce. Niemcy stali obojętnie i sztywno jak ołowiani żołnierze, którymi bawił się Czesiek, braciszek Marysi. Nie reagowali.
Polacy spoglądali zza szyb domów, pojedyncze osoby wystawały na przyzbach. Nagle dwóch mężczyzn podeszło do ogniska i zasypało je bez słowa śniegiem. Niemcy popatrzyli tylko. Marysia poczuła ściśnięcie w gardle, odeszła od szyby.
Marysia to wydarzenie zapamiętała na całe życie.
Ciemność tego strasznego dnia rozświetlił na chwilę błysk dobra. Pewien młody Żyd wyjechał rano do Tarnowa. Kiedy wrócił do Rzochowa, jego cała rodzina stała właśnie na rzochowskim rynku. Zawiadowca stacji, który wiedział już o wszystkim, specjalnie dla tego chłopca odprawił jeden ze składów, zmieniając rozkład jazdy. Chłopiec przeżył, być może jako jedyna osoba spośród miejscowych Żydów. Po wojnie przyjechał do Rzochowa po raz ostatni, pożegnał się i nikt go już więcej nie zobaczył.
 
Synagoga w Rzochowie, zburzona przez Niemców w 1939r. Rzochowscy żydzi trafili do mieleckiego getta.
Szafa
Szafa stała w kuchni za sienią. Nie miała podłogi. Zasłaniała drewnianą, lekko spróchniałą klapę strzegącą wejścia do niewielkiej piwniczki. Kiedy szprechanie Niemców zbliżało się do domu lub nie daj Bóg Niemcy wchodzili na podwórko siostra Marysi Anda biegła do szafy i znikała sprawnie za klapą. Znikała tak wiele razy w czasie wojny.
Sąsiedzi Nowiccy nie mieli takiej zmyślnej szafy. Przyjaciółkę Andy Gienię Nowicką Niemcy wywieźli do Rzeszy na roboty.
Dwa lata po wojnie Gienia popełniła samobójstwo.
 
Stodoły: z lewej Wydrów, z prawej Nowickich.
Pomiędzy stodołami wąziutkie przejście nad rzeczkę płynącą z tyłu działek.
Prom
Żyjąc na wsi nie siedziało się zbyt dużo w domu. Właściwie tuż za rynkiem rozpościerają się rozległe zielone błonia nad Wisłoką. Marysia mogła te niecałe 100 m zbiec stromą drogą wiodącą do promu właściwie bez przystanku dla złapania tchu. Dzieci, których obowiązkiem było pasanie krów bawiły się na błoniach. Mogły tam swobodnie biegać, wić wianki i robić co im przyszło do głowy. Każde z nich pędziło na łąkę własną, najczęściej jedną, krowę. Potem krowa oddawała się konsumpcji a dzieci zabawie. Przewoźnik na promie też nie miał zbyt wiele pracy.
4 sierpnia 1944r. prom sunął na drugi brzeg Wisłoki wypełniony po brzegi. Powietrze przeszywał huk bomb spadających na Rzochów. Pięcioletnia Marysia przycupnięta w niewyobrażalnym ścisku zasłaniała rękami głowę i uszy. Niemieckie samoloty mierzyły w prom poruszający się w poprzek rzeki swoim własnym, powolnym rytmem a ludzie tkwili zmartwiali z przerażenia jeden obok drugiego. Przed ucieczką wypuszczono na błonia zwierzęta: konie, krowy. Nie można przecież zostawić boskiego stworzenia głodnego i zamkniętego w oborze.
Po powrocie błonia wypełniała nienaturalna, martwa cisza. Pomiędzy lejami po bombach leżały trupy zwierząt, fetor ich rozkładających się ciał unosił się wszędzie i oblepiał przybyłych. Krowa Marysi też zginęła tak jak większość rzochowskiego bydła. Pojedyncze sztuki snuły się, niemrawo skubiąc trawę.
-Niemcy nawet do polskich krów strzelają - mówili ludzie, kiwając głowami.
Brak krowy stał się oczywiście w czasach głodu wielką tragedią.
Mała Marysia w Rzochowie
Przeciwległy koniec rynku. Tutaj właściwie kończą się zabudowania i zaczyna się krótki odcinek drogi
biegnący do promu ( Rzeka jest z tyłu kamery)
Izba z osobnym wejściem
Jedna izba położona w szczycie domu od strony Rynku posiadała osobne wejście. Prawdopodobnie służyła kiedyś jako niewielki zakład szewski.
- Mamo, a jaki był dziadek? Opowiedz mi o nim.
- Był pracowity, dużo pracował i wszystko umiał zrobić.
- Czyli co na przykład?
- Na przykład buty umiał zrobić. Buty ze skóry, na skórzanej podeszwie.
Pod koniec wojny kiedy front przesuwał się na zachód, Niemcy pośpiesznie opuszczali Rzochów a Armia Czerwona nadciągała od wschodu. Ponieważ dom przy rynku miał korzystne położenie radzieckie dowództwo zajęło izbę z osobnym wejściem, instalując przy okazji w kuchni babci własną kucharkę. W tym samym czasie mieszkała też w domu rodzina z lasu, która straciła wszystko. Nie wiadomo ile trwała ta koegzystencja lecz, przy całej swej niedogodności, sytuacja ta miała również dobre strony. Pod okiem dowództwa wszelka niesubordynacja nie wchodziła w grę. Siostrom Marysi nie spadł włos z głowy. Marysia zapamiętała tylko, że Rosjanie pięknie śpiewali i grali na harmonii. Kiedy opuszczali Rzochów zdesperowany dziadek poprosił rosyjskiego dowódcę aby jako zapłatę za gościnę pozostawił mu jedną, z krów, które ciągnęli za wojskiem. I o dziwo otrzymał krowę, czerwonoarmistkę. Krowa bardzo przywiązała się do rodziny. Już po wojnie, kilka lat po śmierci dziadka babcia sprzedała tę krowę. Kiedy przyszedł po nią nowy właściciel krowa nie chciała z nim iść. Z oczu spływały jej prawdziwe łzy, wielkie jak grochy.
Schody na strych
W przepastnej sieni były strome drabiniaste schody, wiodące na strych. Kiedy pięć lat starsza siostra Marysi Aniela była mała, przychodziła do pomocy w gospodarstwie młoda, wiejska dziewczyna. Pewnego dnia, z dwuletnią Anielą posadzoną na biodrze zaczęła, nie wiedzieć czemu, wspinać się na te schody. Pech chciał, ze jeden stopień był zmurszały i trzasnął jej pod stopami. Dziewczyna utrzymała równowagę ale puściła dziecko, które spadło z dość dużej wysokości.
Aniela nigdy nie nauczyła się czytać i pisać, nie ukończyła żadnej szkoły, do końca życia mieszkała w domu przy rynku. Z całego rodzeństwa była do tego domu najbardziej przywiązana. To był jej dom, jej życie. Aniela była bardzo emocjonalna i bardzo kochała dzieci, nigdy nie mogła znieść myśli, ze jakiemuś dziecku mogłaby dziać się krzywda.
Drzwi domu w Rzochowie
Stół
W największej i najcieplejszej izbie domu stał wielki dębowy stół, przy którym się jadło ale też odrabiało lekcje, pisało i szyło. Najmłodsza z rodzeństwa Marysia kiedy tata wracał do domu wspinała się na jego kolana i siedziała na nich w czasie kiedy jadł, zmęczony po pracy. Przy tym też stole mój dziadek codziennie po powrocie z pola uczył Anielę czytać. Naprzeciwko nich siadywała Marysia. I tak obserwując książkę, ułożoną do góry nogami, uczyła się codziennie nowych liter aż w końcu w wieku czterech lat zaczęła czytać. Początkowo czytała nagłówki gazet, z czasem wszystko co jej wpadło w rękę, a na koniec, jeszcze w szkole podstawowej, Turgieniewa, Dostojewskiego, Tołstoja, Stendhala, Maupassant i Balzaca.
OSP Rzochów - Manewry z 1927r. Dziadek siedzi w pierwszym rzędzie osób siedzących, trzeci z prawej. Brunet z grzywką i czarnymi wąsami, siedzi pomiędzy dwoma łysymi wąsaczami.
Wiśnia
Bezpośrednio za domem był warzywnik a obok niego rosło dorodne drzewko wiśniowe uginające się w lipcu pod ciężarem owoców. Można było wtedy siedzieć pod nim i czytać, pochłaniając jednocześnie tryskające cierpko-słodkim sokiem owoce. Można też było czytać nad Wisłoką. Było to nawet lepsze miejsce ponieważ nikt tam nie przeszkadzał i nie gonił do roboty.
Wiśnię któregoś dnia ściął 15 lat starszy brat Marysi Józek, czego do dzisiejszego dnia Maria Józefowi wybaczyć nie potrafi. Wiśnie to ulubione owoce Marysi.
W końcu ktoś posadził z powrotem wiśnię i kiedy około 2000 r byliśmy w Rzochowie rosła
znowu na dawnym miejscu.


Maria tuż po studiach medycznych jako lekarka kolonijna.
Będąc młodą lekarką - dwudziestokilkuletnia mama.

W domu przy rynku mieszkała rodzina Wydrów - bohaterowie opowieści:
Jakub Wydro - mój dziadek, urodził się w Rzochowie w 1885r. Zmarł w 1947r. kiedy moja mama miała 12 lat. Zanim nabył dom przy rynku i niewielkie gospodarstwo musiał na nie zapracować. Młodość spędził w służbie w Cesarsko-Królewskiej Armi w 57 Galicyjskim Pułku Piechoty z Tarnowa. Wraz z II batalionem pułku został przydzielony do 12 Brygady Górskiej i przebywał od kwietnia 1908r. w Bośni i Hercegowinie. Prawdopodobnie w kwietniu 1909 r. powrócił do Tarnowa wraz z dwustoma rezerwistami. 25 maja 1910 r. dopłynął transatlatykiem Kronprinz Wilhelm na wyspę Ellis Island w porcie miasta Nowy York. Przez kilka lat pracował w jednej z fabryk Buffalo, po czym w 1916r. powrócił do Rzochowa. W 1920r. urodził się jego pierwszy syn Józef.
Felicja Wydro - moja babcia, młodsza od męża o 12 lat przeżyła go o 41 lat, umierając w wieku 91 lat w 1988r. Całe życie spędziła w Rzochowie.
Józef Wydro - najstarszy brat mamy. Absolwent AGH w Krakowie, inżynier w fabryce Cegielskiego w Poznaniu. Po ojcu odziedziczył żyłkę podróżniczą. Spędził, pracując jako inżynier, kilka lat w Indiach i Ghanie. Namiętny palacz, nie żyje od wielu lat.
O losach wojennych Józka można przeczytać tu:
http://www.mielec.pl/article.php?id=2126
Anna Marchlik z d. Wydro, zwana Andą - siostra, 12 lat starsza od mamy, żyje do dziś. Całe życie mieszka w Rzochowie we własnym domu, pracowała jako nauczycielka.
Aniela Wydro - średnia siostra, całe życie spędziła w domu przy rynku, w późniejszym okresie życia mieszkając tylko z babcią. Zmarła kilka lat przed babcią w 1981r..
Czesław Wydro -brat dwa lata starszy od mamy, geodeta, mieszka w Wałbrzychu, żyje do dziś.
Maria Teresa Raczko z d. Wydro - moja mama, opuściła Rzochów tuż po skończeniu liceum, poza niezbyt częstymi odwiedzinami nigdy do niego nie wróciła. Skończyła Akademię Medyczną w Warszawie, przy okazji odbudowując stolicę w ramach czynu społecznego. Poznała mojego tatę w pociągu lini Warszawa - Radom. Jest lekarzem internistą, mieszka w Łodzi.

Rzochów został włączony do Mielca w 1985 roku. W tej chwili jest jednym z osiedli Mielca, choć nadal zachował swój wiejski, senny charakter. Znane są plany modernizacji i przebudowy rzochowskiego rynku.
Dom przy rynku, zbudowany w 1886r. jak głosi napis wyryty na jednej z belek stropowych, niedługo zniknie z powierzchni ziemi. Posesja wraz z domem i pozostałymi zachowanymi wciąż zabudowaniami została wystawiona na sprzedaż.
Źródła: Kronika parafii Rzochów wydana przez Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej oraz http://www.muzeumkolbuszowa.pl/skansen/grupy-etnograficzne/lasowiacy
Zdjęcia archiwalne pochodzą z Kroniki parafii Rzochów, zdjęcia barwne wykonaliśmy podczas ostatniego pobytu w Rzochowie około 2000r.
Autor tekstu i zdjęć barwnych: Joanna Raczko-Kokoszkiewicz

Komentarze

  1. MOJA MAMA Z DOMU BOGACZ URODZILA SIE W RZOCHOWIE I DOBRZE PAMIETA RODZINE WYDROW. Z ZACIEKAWIENIEM CZYTALA TEN ARTYKUL I BYLA WZRUSZONA WSPOMNIENIAMI O MIASTECZKU W KTORYM KIEDYS SIE WYCHOWALA. SWIETNY ARTYKUL I MYSLE ZE POTRZEBNY ZEBYSMY NIE ZAPOMNIELI O KORZENIACH I HISTORII.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i proszę serdecznie pozdrowić mamę.

      Usuń
  2. Dziekujemy i rowniez pozdrawiamy .

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za wycieczkę do Rzochowa, skąd pochodzi mój prapradziadek Ludwik Róg syn Jana Roga i Marii Wydro (!), wnuk Jakuba Roga i Rozalii Wydro (!!) oraz Jakuba Wydro i Magdaleny Pankiewicz. Być może jesteśmy dalekimi kuzynami🙃

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyta się że wzruszeniem i tęsknota za dawnym cudownym i burzliwym czasem

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz