Co naprawdę wydarzyło się na rogu Włókienniczej i Kilińskiego ?


Łódź zbudowana jest z kwartałów otoczonych zabudową pierzejową w formie kamienic z oficynami. Przeciętna szerokość działki to około 22 metrów. Taki układ przyniósł wiek XIX. Wiek XX przyniósł modernizm, który chciał ten układ zniszczyć. Model okaleczania tradycyjnego miasta przez architektów modernistycznych jest zawsze taki sam. Co prawda Le Corbusier, „papież modernizmu”, od razu żądał wyburzenia połowy Paryża, inaczej nie byłby „papieżem”, ale rozsiani po prowincjach świata „nuncjusze” działali z mniejszym rozmachem, za to bardziej metodycznie. Najpierw modernista obcina jedną pierzeję. Obcina ją, żeby ulżyć ciężarowi i ciasnocie miasta, dla stworzenia czegoś lekkiego z dużą ilością zdrowego powietrza i słońca wokół, żeby poszerzyć drogę, żeby samochody mogły szybciej przejechać, żeby zapobiec epidemiom, żeby bloki były zaprojektowane racjonalnie i funkcjonalnie, żeby zaspokajały wielorakie ludzkie potrzeby, bo przed kamienicą nie można zrobić nic a wokół bloku można zrobić wszystko. „Ileś razy tak” dla obcięcia i przesunięcia pierzei. Elewacja takiego obciętego kwartału jest zawsze taka sama - po bokach pozostają gołe ściany szczytowe kikutów prostopadłych pierzei, zaś pomiędzy nimi jest albo pustka, którą z czasem wypełnia parking lub skwerek z wielokątem wydeptanej trawy, albo powstaje tam modernistyczny klocek wycofany wgłąb kwartału, w wersji mini - kiosk, w wersji maxi - wieżowiec ZUS-u. W taki sposób powstała największa w Europie ekspozycja ścian szczytowych, łódzka "ściana wschodnia", zwana też "ścianą płaczu", czyli wschodnia pierzeja ciągu: ulica Zachodnia- aleja Kościuszki. Tak też powstała wschodnia ściana kwartału: Kilińskiego, Włókiennicza, Wschodnia, Rewolucji 1905 r. Długi na prawie całą szerokość kwartału, wycofany z pierzei modernistyczny blok, obramowany na obydwu końcach ścianami szczytowymi kamienic. Kwartał jest krótki, dlatego od strony ulicy Rewolucji 1905 r. szczyt w większości zasłonięty jest przez blok. Mamy zatem ikoniczny obraz, pomnik modernistycznego zarzynania miasta: cofnięty blok i gołe ściany szczytowe, przed którymi roztacza się łan skweru. Jest to obraz tak wymowny, że mógłby zdobić sztandar projektantów-modernistów okraszony hasłami: blok, skwer, arteria– „3 razy nie” przeciwko zaśniedziałej tradycji kurczowo trzymającej się: kamienicy, placu i ulicy.
Elewacja kwartału od strony ulicy Kilińskiego – takiego widoku na wizualizacjach projektu rewitalizacji nie zobaczymy. Źródło: Google Maps, 2018.
Kiedy przyszedł czas rewitalizacji obszarowej, biuro projektowe, działające z ramienia firmy Egis Polska Inżynieria, która wygrała przetarg na projekt rewitalizacji dla obszaru 1, uznało, że narożnik ulic Włókienniczej i Kilińskiego nie wymaga naprawy czy uzupełnienia. Projektanci postanowili istniejący stan zakonserwować, zalecili jednak by ścianę szczytową zazielenić pnączami, żeby pokazać, że już długo tu stoi.
Rozwiązanie narożnika wg projektu rewitalizacji obszarowej. Źródło: mat. UMŁ.
Warto dodać, że celem rewitalizacji tego kwartału miało być zdjęcie z niego odium jednego z najbardziej patologicznych miejsc na mapie Łodzi, którego charakterystykę można by ująć krótko - kłopoty na skwerku przez całą dobę.
Projekt rewitalizacji obszarowej wykluczający zabudowę narożnika – obszar 1. Źródło: mat. UMŁ.
Na przedpolu bloku wzdłuż ulicy Kilińskiego projektanci tego obszaru zastosowali kontrowersyjny estetycznie zabieg kompozycyjny w formie podwójnego chodnika. Pierwszy chodnik, oddzielony od jezdni geometrycznymi wysepkami trawy, ciągnie się wzdłuż ulicy Kilińskiego, drugi wypełnia większość skweru przed blokiem, przybierając formę olbrzymiej, dominującej fali, ozdobionej gdzieniegdzie drewnianymi pergolami. Fala chodnika, rozpoczynająca się przed ścianą szczytową w narożniku Włókienniczej i Kilińskiego, zmierza głębokimi zakolami donikąd, kończąc się w zaskakujący sposób na ścianie szczytowej przy ulicy Rewolucji 1905 r.
Co interesujące, projektanci na żadnym ujęciu nie przedstawiają całej zorganizowanej w ten sposób pierzei kwartału. Wizualizacje pokazują sam szczyt obrośnięty zielenią, albo sam blok z przedpolem okraszonym falą sztucznego i niepotrzebnego pasażu. A przecież sedno tej decyzji projektowej leży w połączeniu cofniętego bloku i odkrytego szczytu kamienicy, który stoi niemal dokładnie w linii zabudowy bloku. Usankcjonowanie takiego rozwiązania, będącego pokłosiem prób przebudowy Łodzi w duchu modernizmu w latach 60-tych i 70-tych XX wieku, w projekcie rewitalizacji jest świadomym działaniem projektantów, działaniem niezrozumiałym i szkodliwym.
Nowy wizerunek ulicy Kilińskiego wg projektu rewitalizacji obszarowej – obszar 1. Źródło: mat. UMŁ.
Okazuje się, że projekt rewitalizacji obszarowej- obszar 1 jest nie tylko nonsensowny, ale też niezgodny z miejscowym planem zagospodarowania terenu uchwalonym w 2017 roku, który bardzo roztropnie umożliwia zabudowę narożnika Włókiennicza/Kilińskiego, a nawet wskazuje akcentowany narożnik, jako szczególny element kompozycji. I jest to jedyna słuszna rzecz jaką można w tym obszarze zrobić, przy założeniu, że obcego ciała modernistycznego bloku, z różnych względów, nie można już usunąć. Tą drogą, zgodnie z prawem miejscowym, poszedł Daniel Libeskind, który zaproponował wybudowanie budynku Centrum Architektury na tej niewielkiej, narożnej działce, a właściwie dwóch o łącznej powierzchni 508 m². Jak się okazało, dla większości łódzkich architektów, jest to projekt szalenie kontrowersyjny, wręcz nie do przyjęcia, kłujący w oczy bezceremonialnym indywidualizmem i swobodą projektową, niepojętą dla wielu tuzów łódzkiej architektury oraz środowiskowych działaczy.
Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego umożliwiający zabudowę narożnika. Źródło: MPU Łódź.
Chciałbym jednak wykazać, że są to tylko pozory twórczego chaosu i arogancji. Z analizy zaprezentowanego przez Libeskinda projektu wynika, że autor dokonał wnikliwego rozpoznania otoczenia urbanistycznego i sumiennie „przepracował” temat. Możliwe też, że świeże spojrzenie z odległej perspektywy, oderwanie od miejscowych kompleksów i powielanych w Łodzi schematów, pozwoliło mu w tak trafny sposób zinterpretować  charakter miejsca. Zaproponowana bryła wrażliwie i właściwie reaguje na kontekst. Spokojna południowa fasada będąca kontynuacją pierzei ulicy Włókienniczej ulega wypiętrzeniu w dynamiczną formę narożnika, będącego kulminacją bryły. Budynek, nie tylko domyka obramienie wlotu ulicy Włókienniczej, ale też organizuje cały narożnik. Nijaki i rozbijający przestrzeń ulicy Kilińskiego skwer przed długim blokiem zyskuje rację bytu – staje się przedpolem dla wejścia i oprawą obiektu użyteczności publicznej. Budynek Libeskinda nadaje mu sens i usprawiedliwia jego istnienie. Również cofnięty z linii pierzei blok przestaje razić swoim modernistycznym prostactwem i tandetą. Linia bloku staje się w kompozycji przestrzennej prostą i pozbawioną ozdób linią naprowadzającą na pełną ekspresji, rzeźbiarską formę narożnika skrzyżowania. Zaproponowany przez Libeskinda budynek podnosi, a nie obniża, wartość sąsiedniej zabudowy, która bez niego pozostaje jałowa i mierna. Podział bryły i dyspozycje fasad są może, na tym etapie koncepcji, niedopracowane, lecz prawidłowe. Co się zaś tyczy, dekonstruktywistycznej maniery, to trudno odbierać twórcy prawa do osobistych skłonności i przekonań. Wszyscy, którzy tworzą mają swoje ulubione zagrania, jedynie modernizm w swej istocie i  z definicji  ograniczał indywidualizm, dążąc do uniformizacji otaczającego świata.
Projekt narożnego budynku. Autor: Daniel Libeskind.
Projekt Libeskinda wywołał poruszenie wśród Łodzian. Głównie przez swój dynamiczny charakter. Rzadko w Łodzi spotykany. Trzeba jednak mieć świadomość, że kompozycje dynamiczne występują zarówno w naturze jak i w sztuce i nie są niczym złym. Najprościej będzie to sprawdzić wracając do książki od plastyki ze szkoły podstawowej.
Odnosi się wrażenie, że niektórzy z krytyków projektu Libeskinda zapragnęli zaistnieć i po jego plecach  wejść na wyższy poziom architektonicznego istnienia. Postanowili w związku z tym dać wyraz swojej erudycji, wprzęgając w krytykę mniej lub bardziej naukowe opracowania. I tak na przykład, niektórzy nazywając tę inwestycję „ekstrawagancją rynkowego boomu” ostrzegają, że może nie udać się powtórzenie „efektu Guggenheima” czyli sukcesu muzeum sztuki w Bilbao, zaprojektowanego przez Franka Gehry’ego. W sumie słusznie, bo jak mogłoby się to udać na działce o wielkości ogródka na terenie pracowniczych ogródków działkowych. Właściwie pragnąłbym ich uspokoić, „efekt Bilbao” na sto procent nie zostanie tu osiągnięty, martwić się jedynie należy, czy aby zmieszczą się w tej lokalizacji schody, winda i przynajmniej jedna toaleta. Inni krytycy twierdzą, że czasy architektury ikonicznej się skończyły. Jeżeli byłoby tak w istocie, oznaczałoby to ostateczny triumf modernizmu nad człowiekiem. Od zawsze ludzie nadawali znaczenia budynkom, czy był to dom, miejsce kultu, pomnik, 30-metrowej wysokości figura Chrystusa, siedziba władzy czy chociażby pal wbity pośrodku wioski.
Jeszcze inni, głównie cierpiący na twórczą obstrukcję, doradzają Libeskindowi, żeby jednak skusił się na populistyczną wersję architektury i popytał mieszkańców okolicznej zabudowy jak ten budynek według nich powinien wyglądać. Paradoksalnie mogłoby by się okazać, że skoro mówią na dzielnicę: dzielnia, to może też na różnicę: różnia i przynajmniej z tego leksykalnego powodu więcej ich z Libeskindem i Derridą łączy niż dzieli. Krytycy chcieliby widzieć w Libeskindzie, jednak światowej sławy architekcie, kogoś kto z pokorą ankietera rusza pomiędzy ulice miasta, kto czuje się jak ryba w morzu formularzy dopytujących się mieszkańców o ich zmieniające się potrzeby,  ulubione style i formy. Wszystko w imię przyjętej aktualnie ideologii. Architektura ma zostać zredukowana do roli rusztowania pod ową ideologię, sprowadzona do roli czysto utylitarnej, ma pozostać zuniformizowaną wypadkową statystycznych potrzeb.
Cieszy jednak, że przy okazji prezentacji projektu Libeskinda powraca dyskusja o gustach, to oznacza, że znowu o estetyce będzie można rozmawiać. Cieszy zarzut jednego z krytyków, że ta architektura jest nastawiona na efekt wizualny, bo właśnie wtedy można zacząć dyskusję o pięknie i celowości architektury.
Perspektywa ulicy Kilińskiego- przedpole bloku, krawędzie elewacji bloku jako linie naprowadzające kompozycji przestrzennej z kulminacyjnym punktem w narożniku ulic Włókienniczej i Kilińskiego. Źródło: Google Maps, 2018.
Szczytem złego smaku i demagogii jest artykuł „6 x NIE dla Libeskinda”, którego autor Jakub Krzysztofik, jeden z projektantów wspominanego projektu obszaru numer 1, jak się okazało, po przeczytaniu artykułu, mentalnie radykalny marksista, oparł się na tekście włoskiego pisarza, krytyka literackiego, Italo Calvino „Wykłady amerykańskie”. Autor wykorzystuje z lektury jedynie atrakcyjny zestaw tytułów rozdziałów: Lekkość, Szybkość, Dokładność, Przejrzystość, Wielorakość, pomijając całkowicie ich treść, jak sam pisze „odczytując ich sens na nowo” (sens tytułów rozdziałów). Zaanektowane przez Krzysztofika hasła stają się orężem manipulacji oraz zachowania pozorów mocnej podbudowy intelektualnej własnego wywodu, a włoski intelektualista zostaje sprowadzony, dość nieelegancko, do roli internetowego coacha czy blogera, który radzi jak żyć: lekko, szybko, i jeść dużo różnych jarzyn.
Włoski autor w rzeczywistości nieustająco takiemu podejściu zaprzecza: „Mogę zatem także negatywnie odmalować wartość, której zamierzam bronić. I znaleźć równie przekonujące argumenty na rzecz obrony tezy przeciwnej.”, co też w poszczególnych rozdziałach czyni, przywołując kanon dzieł literatury światowej.
W gruncie rzeczy hasła punktowane przez Jakuba Krzysztofika w kolejnych, wykrzyczanych z dramatyzmem „Nie” są niczym innym jak pięcioma zasadami nowoczesnej architektury, sformułowanymi przez Le Corbusiera, uzupełnionymi ideami Bauhasu. O ile pierwszy poziom manipulacji krytyki, zawartej w artykule „6 x NIE” wiąże się z niewłaściwym odczytaniem książki Calvino, to drugi poziom tej manipulacji polega na fałszywej interpretacji architektonicznego dzieła Libeskinda.
Krytyka ta jest jak zakładanie za małej czapki na za dużą głowę, daje nieprawdziwą diagnozę w imię założonej w emocjach tezy. Czym tak silne emocje są powodowane? Nie wiadomo, można jednak podejrzewać, że Jakub Krzysztofik uległ niebezpiecznej i zdradliwej dla architekta pokusie nadmiernego przywiązania się do własnego dzieła, wszak jest współautorem projektu rewitalizacji, który zakłada radykalnie inne rozwiązania projektowe, moim zdaniem gorsze, niż projekt Libeskinda. Tym bardziej dziwi śmiałość i buta słów jakimi Jakub Krzysztofik określa Libeskinda: „ Zarozumiały architekt ignorant i jego ego”. Określenie to brzmi niestety dość dwuznacznie, do końca bowiem nie wiadomo o kogo chodzi.
Sześć tytułowych argumentów na NIE dla Libeskinda, to nic innego jak sześć niepodważalnych  fundamentów architektury modernistycznej.
Lekkość. Krytyk pisze o budynku Libeskinda: „Jest zwalistym klocem zrzuconym przez zarozumiałego architekta ignoranta, który pogardza miastem, dla którego projektuje i jego mieszkańcami.” Pierwsza rzecz, podążając za Calvino możemy znaleźć, równie dużo argumentów za lekkością, co za ciężarem, solidnością, stabilnością, poczuciem bezpieczeństwa. Architektura nie musi być lekka, szczególnie w mieście z ambicjami metropolitarnymi. Kiedy patrzę na dwa usytuowane naprzeciw siebie na Alei Kościuszki banki, myślę sobie, że są ciężkie i wspaniałe, beczki Grohmana podobnie. Masywny gmach ŁDK-u czy Teatru Wielkiego cieszą oko oraz dają poczucie trwałości i stałości wynikające właśnie ze stosownego ciężaru bryły i  użytych materiałów.
Z kolei osławiona lekkość modernistycznych budynków- prawdziwych zwalistych kloców – jest fikcją. Wystarczy przyjrzeć się projektom niedawno zrealizowanym w mieście Łodzi – hotelowi Hilton, Zatoce Sportu czy zabudowaniom Nowego Centrum Łodzi autorstwa Medusa Group. Sięgając do bardziej uznanych wzorców – lekkość jednostki marsylskiej jest  również mocno dyskusyjna. Współcześnie synonimem lekkości jest architektura kontenerowa. Okazuje się, że warunki życia w kontenerze mocno naruszają ludzką godność. Opisuje to, po organoleptycznym doświadczeniu, Hanna Gill-Piątek w tekście „Kontenery. Instrukcja obsługi dla artystów”. I nie jest to doświadczenie zbyt budujące. Lepiej poczytać niż spróbować.
Wracając do Libeskinda, zaprojektowany przez niego budynek jest paradoksalnie, wbrew temu co pisze Krzysztofik, jasny i lekki, jego masa jest podzielona na kilka brył, płaszczyzn i ażurów, które są właściwie zróżnicowane. Bryła jest przechylona, odrywa się od ziemi. Subtelnie reaguje na otoczenie, ze stosownym spokojem od  ulicy Włókienniczej, z odpowiednią dynamiką ratuje kompozycję ściany kwartału od  strony ulicy Kilińskiego.
Szybkość. Łączenie szybkości z architekturą, to kolejna z niezrozumiałych metafor modernizmu. Co szybkiego może być w dyscyplinie, która ze swej natury, wlecze się za pozostałymi dziedzinami życia i sztuki. Kiedy architektura zaczyna wyrażać idee jakiejś filozofii zwykle jest już po zabawie i filozofia skręca w nową stronę. Dzisiaj każda architektura trąci myszką, nawet ta parametryczna, powstająca bez udziału człowieka. W corbusierowskim ujęciu szybkość to oczywiście aspekty związane z samochodem i tempem życia. W innym ujęciu może chodzić o dynamiczną kompozycję obrazującą szybkość. Owszem budynek Libeskinda nie umożliwia rozszerzenia ulicy Kilińskiego do sześciu pasów ruchu, by przejazdy były szybsze i bardziej komfortowe. Nie ma też otwartego parkingu w parterze. Przyjmijmy jednak, że chodzi o dynamikę bryły. Z całą pewnością budynek Liebeskinda jest bryłą najbardziej dynamiczną w promieniu kilkunastu, o ile nie kilkudziesięciu kilometrów.
Dokładność. Ta cecha pożądana jest w każdej pracy. Ja osobiście odnoszę wrażenie, że Libeskind zachowywał się w tym przypadku nie jak światowej klasy architekt „z wizją”, ale jak pilny student- prymus na trzecim roku urbanistyki. Uwzględnił wszystkie aspekty otoczenia, nawet nieszczęsny skwerek przed sąsiednim blokiem, z którego można wejść i idąc przeszkloną pochylnią oglądać perspektywę ulicy Kilińskiego. Ale być może w tej marksistowsko-modernistycznej krytyce chodzi o wiarę, że dokładność może zapewnić tylko maszynowa prefabrykacja i to ona jest zbawieniem dla architektury. Jak sprawdziłaby się prefabrykacja na ulicy Kamiennej, każdy musi odpowiedzieć sobie sam, zgodnie z własnymi przekonaniami i rozumem.
Przejrzystość. „Budynek jest hermetyczny i zamknięty. Nie reaguje z otoczeniem” pisze Krzysztofik. Odnoszę wrażenie, że mówimy o dwóch różnych budynkach. Oczywiście w pierwszej części artykułu wykazałem, że jest dokładnie przeciwnie niż twierdzi mój oponent.
Przejrzystość, sama w sobie, w gęstej zabudowie śródmiejskiej, raczej  jest cechą niepożądaną, stanowiącą zagrożenie dla intymności. Problem zaglądania sobie w okna jest raczej trudnym zagadnieniem do rozwiązania. Oczywiście symbolika transparentności mogłaby być wskazana w urzędzie czy siedzibie gazety, choć liczenie na to, że szklana fasada może mieć istotne znaczenie w walce z korupcją, kłamstwem i nadużyciami jest dość naiwne. Biorąc wprost postulat przejrzystości, literalnie, trzeba uczciwie przyznać, że budynek Libeskinda posiada dość dużą ilość przeszkleń i ażurów, co siłą rzeczy sprawia, że jest budynkiem otwartym, wchodzącym w interakcje z otoczeniem.
Wielorakość. Jeśli chodzi o elastyczność architektury i możliwość dostosowania do różnorakich funkcji oraz „zaspokajania różnorodnych potrzeb człowieka”, to tego typu budynki użyteczności publicznej mogą właściwie pełnić rozmaite funkcje, także naraz. Skoro krytyk pisze, że forma jest mętna i nie definiuje konkretnej funkcji a także może sugerować różne funkcje, sam czyni z wytkniętej wady zaletę. Ten budynek może pełnić w zasadzie każdą funkcję – biurową, konferencyjną, ekspozycyjną, gastronomiczną. Czy któraś z nich miałaby zostać ściśle zasugerowana przez formę? Którą z funkcji, w takim razie, budynek miałby reprezentować najbardziej? Nawet Oikema – zaprojektowana w XVIII wieku przez Ledoux „świątynia miłości”, ma wprawdzie formę penisa, ale tylko w rysunku planu. Jakub Krzysztofik dodał jeszcze jedno „Nie”- Zwięzłość. W punkcie tym jednym zdaniem zrecenzował książkę napisaną przez Libeskinda „Architektura jako język”: „To puste słowa bez treści”. Trzeba przyznać, że zwięzłość jest rzeczywiście mocną stroną tego srogiego krytyka. Swoje oceny przedstawił, krótko, węzłowato i radykalnie, bez cienia wahania, bez refleksji. Uwagi wypunktował i wykrzyczał niczym rewolucyjne hasła, może dlatego tak przypadły do gustu części architektonicznego środowiska.
Opinia o Libeskindzie- bo jest to raczej opinia o twórcy, niż o dziele- autorstwa Jakuba Krzysztofika zyskała poparcie niektórych architektów. Lecz czy intencje autora są szczere? Czy naprawdę oburzenie wywołał fakt, jakoby Libeskind nie respektował planu miejscowego? „Dlaczego Libeskindowi z Walczakiem wolno łamać plan miejscowy, ignorować wcześniejsze projekty i budować co chcą i gdzie chcą?! Nie!” - wykrzykuje sugestywnie kolega Krzysztofik z gazetowych szpalt. Projekt rewitalizacji obszaru 1, jak już ustaliliśmy, nie jest zgodny z planem miejscowym. Czy naprawdę chodzi o zasady, czy Libeskind jest po prostu konkurencją, którą można bezpardonowo zwalczać, deprecjonować i obrażać. Mówiąc kolokwialnie, może chodzi o to, że nie będzie nam tu przyjeżdżała do naszego prowincjonalnego grajdołka, gdzie wszystkie karty są poukładane, jakaś zagraniczna gwiazda i szarogęsiła się z pobłażliwym uśmiechem na twarzy. Lecz jeśli przyjmiemy, że Libeskind jest konkurencją dla miejscowych architektów to gdzie podziały się zasady etyki zawodowej? Czy ktoś widział, żeby dopuszczalne było nazywanie w przestrzeni publicznej kolegi architekta ignorantem o aroganckim ego, krytykowanie nie dzieła lecz imiennie osoby poprzez bezpośredni atak?
Szczytem demagogii, absurdu i populizmu jest zaś pouczenie pana Andrzeja Walczaka na co ma wydawać swoje pieniądze i wezwanie do zwrotu rzekomego długu, jaki pan Walczak zaciągnął u mieszkańców bloków, którzy zakupili w firmie Atlas klej do płytek. Cóż nie pozostaje nic innego jak spuścić w tym miejscu zasłonę milczenia, gdyż nie znajduję odpowiednich słów aby taką wypowiedź skomentować, cokolwiek napiszę będzie to zbyt słabe.
Krytycy znaleźli mnóstwo powodów aby odrzucić i wyśmiać projekt Libeskinda, lecz najważniejszym powodem są ich własne mentalne ograniczenia i bariery. Nie mieści im się w głowie, że taki projekt może powstać. Tak jak prestidigitator na koniec magicznej sztuczki zawsze wyciąga z kapelusza królika, tak oni na koniec „procesu twórczego” niezmiennie prezentują widowni sześcian lub prostopadłościan z oknami, lub bez, grafitowy, czarny, beżowy, ewentualnie biały. Każda droga i wszystkie okoliczności prowadzą ich zawsze do jednego celu, dlatego tak bardzo drażnią ich ludzie i budynki, które wymykają się schematowi. 
Osobiście nie jestem fanem dekonstruktywizmu, po pierwsze dlatego, że do końca go nie rozumiem, po drugie ponieważ jest to kontynuacja, nie architektonicznej tradycji opartej na dokonaniach ludzkiej cywilizacji, a „tradycji modernistycznej”, czyli czegoś sprzecznego wewnętrznie, czegoś co tak naprawdę nie istnieje. Jednak doceniam projekt Daniela Libeskinda, wbrew temu co piszą jego przeciwnicy podnosi jakość przestrzeni i pokazuje, że architektura to sztuka wyobraźni, sztuka poszukująca znaczeń, sztuka żywa. Kiedy zaczną nas otaczać same prostopadłościenne, poprawne klocki, tworzone według wzoru powielanego przez większość architektów, architektura stanie się martwa, zostanie budownictwo.

Marcin Kokoszkiewicz

Łódź, 16 maja 2018 roku.

Komentarze