Nostalgiczne wspomnienie Wspólnika

Łódź, ulica Jaracza, rok 1990.

Jest wiosenne przedpołudnie, maj prawdopodobnie, choć głowy nie dam, zresztą niech to będzie maj. Na Placu Dąbrowskiego wciąż kwitną na różowo głogi, ale na ulicy Jaracza, tam dokąd zmierzam, powietrze jest już suche i zakurzone. Mijam stragany z warzywami i kasetami disco polo rozłożone na pustej posesji u zbiegu Kilińskiego i Jaracza, mijam teatr, jakiś lombard, kilka wypożyczalni kaset video. Idę do najpiękniejszej kamienicy na całej ulicy. Jest nie tylko najpiękniejsza, ale też najdziwniejsza i najbardziej magiczna. Kiedy wejdziemy na podwórko ogarnia nas kakofonia dźwięków. Przez uchylone okno ostatniego piętra lewej oficyny atakuje  ostre vibrato początkującego tenora, z prawej strony jęczą skrzypce, konkuruje z nimi obój dźwiękiem tak mocnym, że oboistę tego wieczoru na pewno będzie bolała głowa. Ulica Jaracza 19 - Szkoła Muzyczna II stopnia im. Stanisława Moniuszki. Na końcu lewej oficyny sala koncertowa, zaraz przy niej sala do rytmiki. Czy zdarzyło się wam latać w wieku osiemnastu lat w rajtuzach próbując taktować całym ciałem?
Wchodzę do bramy szkoły. Znikam w drzwiach prowadzących do ogromnego holu wejściowego…
… Wychodzę po godzinie, może dwóch. Znajomi biegną do baru mlecznego na rogu Wschodniej i Jaracza na specjalność zakładu - zimny, grudkowaty budyń waniliowy polany malinowym sokiem, serwowany w wysokich kubkach sygnowanych Społem.
Nie, nie idę, jestem już spóźniona…
Szybko skręcam w prawo, w stronę Kilińskiego. Nagle widzę dwójkę dzieci wychodzących z bramy sąsiedniej kamienicy. Chłopiec i dziewczynka, sześcio czy siedmioletni. Wyglądają jak para małych obdartusów z filmów Chaplina. Nie, przyglądam się, nie są obdarci, tylko niemiłosiernie brudni. Mają świetne humory i  wloką za sobą wielki kawał tektury. Kładą go beztrosko na chodniku i po prostu siadają na nim opierając się plecami o oparcie zrobione z drugiej części tektury. Są królami życia, panami świata a przynajmniej panami tej ulicy.
Co za szczęście, mam aparat przy sobie…
Robię pierwsze zdjęcie, zauważają mnie jak kucam i patrzą z ciekawością.
Pstryk… dziewczynka spogląda odrobinę bezczelnie, z wyższością. Podchodzę jeszcze bliżej, pstryk… tym razem jej buzię zasłania wielki balon z gumy do żucia.
Wystarczy, czuję, że tracą cierpliwość, uśmiecham się i odchodzę.
Dokąd to się tak śpieszyłam? Zresztą, mniejsza z tym.
Czuję, że to będzie na długo moje ulubione zdjęcie i moja ulubiona ulica, ulica, która należy do tej wiosny i do tej dwójki.
 
 
fot. Joanna Raczko-Kokoszkiewicz


Komentarze